Na Dolnośląski Festiwal Dyni wybierałam się od dłuższego czasu i jakoś zawsze było nie po drodze. Bo to weekendowy wyjazd, bo jakieś inne ważniejsze sprawy. Wczoraj w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Wrocławskiego odbył się on już po raz jedenasty i w tym roku udało nam się tam dotrzeć. Była piękna pogoda więc postanowiliśmy spędzić ten czas z dyniami.Program imprezy zapowiadał się całkiem sympatycznie:
„Największa dynia” – tradycyjny konkurs na największą dynię
„Najdziwniejsza dynia”
Plener plastyczny „Dyniowe czary-mary”
Konkurs „Dyniowe przebranie”
Występ zespołu piosenki i tańca oraz zabawy muzyczne
„Najsmaczniejsza dynia”- konkurs kulinarny
Imprezy towarzyszące:– wystawy– kiermasze
ponad 50 stoisk spożywczych, pamiątkarskich, artystycznych i przemysłowych oferujących artykuły tematyczne związane z dynią.
Najpierw znalezienie miejsca do zaparkowania. Wiele osób przyjeżdżających z i spoza Wrocławia, z całymi rodzinami. To był nielada wyczyn bo samochodów zarówno przy głównej jak i wszystkich bocznych uliczkach był ogrom. Po kilku minutach krążenia udało się.Potem była kolejka po bilety. Skoro tak duże kolejki – na pewno warto czekać. Trzeba też przyznać, że pracownicy robili co mogli i uruchamiali dodatkowe mobilne punkty kasowe – ogonek dość szybko przemierzał do kas, więc w sumie nie było tragedii. No i jesteśmy na terenie ogrodu…
Wow dynie, dynie, dynie… i jeszcze więcej ludzi. Jeśli znacie Ogród Botaniczny i jego specyfikę z wąskimi alejkami, wyobraźcie sobie tłumy przez nie się przewalające. Stoiska ustawione na placykach jeszcze jakoś się broniły, te usadowione na ścieżkach były dla mnie nieporozumieniem. Trudno było przejść nie mówiąc o tym żeby coś dokładnie obejrzeć.
Stoisk sporo i wiele z nich całkiem fajnych, jednak uciążliwość z ciasnotą była dla nas bardzo, bardzo męcząca. Nie lubię (a małżonek ma z tym jeszcze większy problem) przeciskać się pomiędzy ludźmi, a niestety cały czas w ten sposób oglądało się wszystkie atrakcje. Choć liczyłam na jakieś zakupy, prawdę mówiąc odechciało mi się czegokolwiek.
Zmęczeni tłumem dość szybko opuściliśmy teren i wróciliśmy do domu upiec dzień wcześniej zakupioną na targu dynię hokkaido (przepis znajdziecie tutaj). I na koniec moje prywatne przemyślenia. Impreza jest świetna, dzieckiem nie jestem ale dynie dla mnie mają jakąś magię. Dzieciaki wśród takiego ogromu różnorakich kształtów i kolorów dyniowatych były zachwycone. Ilość przybyłych na festiwal ludzi świadczy też o wielkiej potrzebie organizowania podobnych imprez. Jednak dla mnie ciasny Ogród Botaniczny to nie miejsce na tego typu spotkania, po prostu to nieporozumienie.
Jeśli chcecie obejrzeć inne moje przepisy wykorzystujące dynię – zapraszam tutaj.